Najwyższa pora, żebyście poznali mojego Tajfuna, potocznie zwanego ciapkiem lub fafikiem. Waży 60kg, najbardziej to chyba lubi leżeć i nie cierpi deszczu. Tutaj w okolicznościach poobiedniej przekąski :)
Nie mówię, że nie lubię zimy. W zasadzie nie mam nic naprzeciwko, tylko zawsze jestem zaskoczona jak drogowiec. Trochę czasu mija zanim docenię walory. Teraz jeszcze nie doceniam.
Dlatego pierwszy śnieg przypomniał mi, że jeszcze niedawno było ciepło. A przedstawiało się to tak w ogóle:
Parę dni temu halny przywiał nam piękny zachód słońca. Niebo płonęło, chmury ociekały złotem...a ja oczywiście nie miałam aparatu :/ Na drugi dzień byłam już mądrzejsza. Zmierzchało mniej spektakularnie, ale również było miło. Jak się nie ma co się lubi, to się pstryka co jest.
Nie żeby od razu z jakąś inauguracją, czy wręcz blogopetówką wyskakiwać, ale wpis jest pierwszy i nijak nie da się tego ukryć. Powiadają też, że nie ważne jak się zaczyna, tylko jak się kończy, ale to też można włożyć między bajki. Początki są równie ważne. Na początek więc coś miłego i zupełnie niezobowiązującego. Ot...parapetowe kwiatki...nie ma się co nadymać od samego początku :)